,,Jeżeli nie marzysz, to umierasz” – Łukasz Kaszyński

Skąd pomysł na bycie nauczycielem?

[długa cisza] Właściwie zadecydował przypadek. Podczas studiów nie miałem w planie kursu pedagogicznego, musiałem go zrobić osobno. Zrobiłem go po prostu po to, by go mieć, z takim nastawieniem, że on w przyszłości mógłby mi się przydać, po czym próbowałem znaleźć pracę poza województwem, ale… miałem szczęście, bo właściwie to praca znalazła mnie, bowiem potrzebowano nauczyciela w gimnazjum nr 1, ja byłem wtedy zarejestrowany jako osoba szukająca pracy, więc w związku z tym, że miałem odpowiednie kwalifikacje, zwrócono się do mnie. Podjąłem wyzwanie. I właściwie spodobało mi się. Spodobała mi się przede wszystkim praca z młodzieżą, to, że mogę zarażać ich tym, co dla mnie było interesujące kiedy byłem w gimnazjum czy w liceum. To nie był jakiś bardzo przemyślany plan. Nie mogę powiedzieć, że już będąc w podstawówce marzyłem o zostaniu nauczycielem, nie. Kiedy byłem w gimnazjum owszem, marzyłem o tym, by zostać anglistą, niekoniecznie myślałem wtedy o tym, by było to związane z pedagogiką, ale… wyszło jak wyszło i w sumie się z tego cieszę.

Jakie to uczucie pracować z nauczycielami, których uczniami kiedyś się było?

Na początku było bardzo kłopotliwie, nie byłem pewien, jak zostanę przyjęty, na szczęście grono przyjęło mnie bardzo ciepło i było dużo lepiej, niż się spodziewałem. Trudno było mi się przestawić z tego względu, że czasami zwracałem się do niektórych osób jak… uczeń, czyli per ,,panie profesorze” mimo, że to byli poniekąd moi znajomi z pracy. Nie mniej jednak współpraca układa się bardzo dobrze, mam przynajmniej taką nadzieję, że reszta grona pedagogicznego czuje się podobnie jak ja i myślę, że jakoś się wpasowałem to  tego grona.

SG109758_副本

Jak wspomina pan swoje szkolne lata? Z czego był pan dobry, a z czego raczej słaby?

Generalnie byłem dobrym uczniem-czwórkowym, piątkowym, w gimnazjum miałem nawet świadectwo z paskiem, po czym okazało się, że między gimnazjum i liceum jest ogromny przeskok, z czego teraz na pewno wielu uczniów zdaje sobie sprawę. Byłem dobry z angielskiego, ale oprócz tego ciągnęło mnie do matematyki.

O, to ciekawe…

W gimnazjum zdarzało się, że wykonywałem zadania domowe z matematyki na przerwie po lekcji, na której zostały zadane, bo po prostu chciałem nie tyle mieć to z głowy, tylko chciałem spróbować swoich sił w tym kierunku. Pamiętam, że w liceum też często wykonywałem kilka zadań do przodu, więc w momencie kiedy jakieś zadanie było wykonywane na tablicy, to ja byłem już kilka zadań do przodu. I nie było to dobrą metodą z tego względu, że jak gdzieś popełniłem błąd, to nie do końca kontrolowałem to, co jest na tablicy, więc potem miałem ten błąd w zeszycie i potem się zdarzało, że popełniałem ten błąd na sprawdzianie. Zazwyczaj były to głupie błędy. Nie do końca pamiętam z czego byłem słaby. Nie wiem, co mi nie szło. Wydaje mi się, że tendencję spadkową za czasów gimnazjum i liceum miałem z chemii, aczkolwiek to nie było tak, że nie lubiłem jakiegoś przedmiotu albo że na któryś z przedmiotów bardzo niechętnie chodziłem. Akceptowałem że te wszystkie przedmioty są i że trzeba się tego uczyć, niezależnie od tego, czy coś mi się podoba czy nie, starałem się wyciągnąć z każdej lekcji jak najwięcej. W momencie, kiedy zdarzała się jakaś lekcja, kiedy mieliśmy podyktowane zadanie, to je robiłem, a nie robiłem czegoś innego, byleby tylko tego zadania nie zrobić, także w sumie chyba nie było takiej lekcji, która byłaby taką najgorszą.

Jakie są pana marzenia?

Obecnie prawie co weekend jeżdżę na studia podyplomowe do Wrocławia i na jednym z wrocławskich murów jest napisane pewne sformułowanie, które ostatnio zapadło mi w pamięć. Było tam napisane, parafrazując: jeżeli nie marzysz, to umierasz. I tak naprawdę do pewnego czasu nie zastanawiałem się zbytnio nad tym, jakie mam marzenia tak ogólnie, natomiast w tej chwili te marzenia są tak ogólnie naprawdę bardzo banalne i prozaiczne. Chciałbym kiedyś po prostu stworzyć dobry, szczęśliwy dom, szczęśliwe dzieci, rodzinę i oczywiście merdającego ogonkiem pieska, nawet dwa, albo i całe stado… Nie jest to nic nadzwyczajnego, nic konkretnego, żaden lot w kosmos. Po prostu być sobą, żyć dobrze, godnie i zarażać innych szczęściem.

Jakie ma pan hobby czy zainteresowania?

Gram amatorsko na gitarze, bardzo amatorsko. Jestem samoukiem, mam gitarę elektroakustyczną. Czasem po szkole w ramach wyładowania się coś tam sobie brzdękam. Raczej gram odtwórczo niż twórczo, niestety nie mam zdolności do układania melodii. Mówię niestety z tego względu, że byłoby mi to bardzo pomocne w moim drugim hobby, czyli, ogólnie mówiąc, w pisaniu. Jestem członkiem klubu młodych twórców ,,Wena” od chyba już dziesięciu lat. Mam wydany swój własny tomik poetycki, moje wiersze też ukazywały się w almanachach poetyckich. Oprócz wierszy zdarzało mi się napisać opowiadanie lub coś na kształt tekstu piosenki, czy to w języku polskim czy angielskim. W związku z tym, że nie mam zdolności układania melodii podejrzewam, że raczej nikt nigdy nie będzie nucił moich tekstów. Lubię też czytać, niezależnie od tego, czy są to powieści czy wiersze.

A może pan podać jakieś konkretne tytuły czy konkretnych autorów?

Ostatnio zostałem wciągnięty w ,,Wiedźmina” i przeczytałem wszystkie tomy, natomiast moim ulubionym autorem jest chyba Nick Hornby. Jest to współczesny brytyjski piłkarz… Sorry, pisarz, który pisze książki obyczajowe. Moje przejęzyczenie wynika z tego, że napisał on książkę opowiadającą o jego zamiłowaniu do klubu piłkarskiego, który przypadkiem jest też moim ulubionym klubem piłkarskim. Lubię Hornby’ego z tego względu, że w jego książkach łączy to, co ja lubię, czyli to, że na jednej stronie śmiejemy się do łez, po czym na kolejnej wzruszamy się z powodu jakiejś opisanej sceny. Taką wieloaspektowość i wielowymiarowość cenię też sobie w kinie. Lubię oglądać filmy, które mają coś do przekazania, aczkolwiek ostatnio dużo oglądam science fiction.

Więc jaki jest tytuł ulubionego filmu?

Ciężko mi podać konkretny tytuł. Na pewno lubię tą, powiedzmy, klasykę kina, typu Skazani na Shawshank, Czarny łabędź z tych aktualnych. Mogę wymienić reżyserów, których cenię. Darren Aronofsky, czyli twórca Czarnego łabędzia, również twórca Pi czy Requiem dla snu i Lars Von Trier, który teraz szokuje Nimfomanką a wcześniej szokował przełamując fale.

Co pana najbardziej denerwuje?

Generalnie jestem bardzo cierpliwą osobą i ciężko jest mnie zdenerwować. Co mnie denerwuje? Denerwuje mnie bezradność, ogólnie pojęta. Strasznie nie lubię uczucia bezradności, czy to w momencie, kiedy ja tak się czuję, czy to w momencie kiedy ktoś jest bezradny na coś. Bardzo nie lubię bezradności i obojętności na cudzą krzywdę. W momencie, kiedy jestem bezradny i nic nie mogę poradzić na to, że komuś się jest źle, w żaden sposób nie mogę mu pomóc i nie mogę tego poprawić, to jest najbardziej przygnębiająca i najbardziej irytująca rzecz. Czasami irytują mnie zachowania niektórych osób, ale nie potrafię tego uogólnić. To jest tak, że czasami czyjaś wypowiedź, która w zamyśle miała być zabawna, mnie bawi, a czasami jest tak, że mnie denerwuje. Myślę, że to po prostu najzwyczajniej w świecie jest kwestia dnia. Każdy z nas ma czasami lepszy bądź gorszy dzień, nauczyciel też jest człowiekiem i pod tym względem w niczym nie różni się od ucznia.

Gdyby miał pan przekazać młodzieży jakąś złotą myśl, to co by to było?

Ja najbardziej żałuję z perspektywy czasu wszystkich szans i wszystkich okazji, których nie wykorzystałem. Okazji dotyczących rozwijania się tak naprawdę, więc jeżeli macie możliwość, drodzy uczniowie, uczęszczania na jakieś kółka zainteresowań, które was interesują, jeżeli macie możliwość rozwijać swoje zainteresowania czy pasje, jeżeli możecie, to uczestniczcie we wszystkim, co się da, zarówno teraz, w liceum, kiedy macie obok siebie swoich nauczycieli, których możecie poprosić zawsze o pomoc, czy to na studiach, nie marnujcie czasu na bezsensowne imprezy. Poimprezować można swoją drogą, ale fajnie jest zainteresować się czymś i być członkiem jakiejś organizacji, pójść sobie do jakiegoś koła naukowego, to przede wszystkim rozwija i potem bardzo się wam przyda indywidualnie i myślę, że też w poszukiwaniu pracy.

Czy ma pan jakieś, swego rodzaju, motto życiowe? Czy coś pana inspiruje?

Nie ma żadnego takiego zdania, którym się kieruję, nie mam jakiejś myśli przewodniej, którą sobie codziennie powtarzam. Staram się po prostu robić wszystko jak najlepiej, dawać z siebie wszystko i… być sobą po prostu, natomiast takim natchnieniem czy inspiracją do działania w momencie, kiedy ma się zły dzień, w momencie, kiedy się chce coś stworzyć, zazwyczaj są to jakieś banalne rzeczy wynikające z obserwacji, z pewnych obrazów, które się tworzą z pewnych myśli, natomiast najczęściej uśmiech na mojej twarzy wywołuje widok bliskiej mi osoby lub… mojego psa.

 

 

 

Nerd

Leave a Reply